piątek, 10 maja 2024

Trudy dnia jedynie sprytnie wynagradza się w sposób kreatywny - opowiadanie o malarzach.

Zwalona z nóg kładła się na kocu na kanapie, by przerwać natłok znerwicowanych myśli, które jak zwykle napędzały w kozi róg. Nigdy nie wiadomo, czy warto być artystką, czy to w ogóle nic nie znaczy. Starania odbywały się w sposób więcej niż uczciwy, bo jako sztuka dla sztuki. Po cienkiej zupce się tylko jadało. Szczupli artyści, ponieważ głodujący, więc dla strawy cisnęli swoją twórczość, a może do końca roku wyjdą jeszcze na prostą.

Gardenia stała się absolwentką ASP, choć namawiali ją dla żartu na sztukę ogrodową na uczelni rolniczej, bo mówili, że to i tak niczym się nie różni. Potem twierdzili, że mieli rację, bo malowała krajobrazy wsi. Ogród u rodziców, więc pozostał na zawsze zaniedbany. Gardenia z przekąsem odpowiadała, że tak miało być, bo nie chciała nawet o tym słuchać jako spełniona studentka malarstwa.

Twórczość Gardenii podobała się ludziom, ale stale obniżała ceny, by mieć za co żyć, a sytuacja tylko się pogarszała, gdyż lepsi byli malarze zachodni i dalej wschodni, którzy posiedli większą pasję i talent. Jak każda średnia artystka ćwiczyła dalej warsztat, a jako efekt uboczny czasem ktoś za pół darmo coś sobie przygarnął.

I tak sobie żyła, dzieląc włos na czworo, nie chcąc podjąć się zwykłej pracy, ponieważ nie zniosłaby świata wypranego z kolorów. Uważali, że posługuje się słabą wymówką, ale reagowała na to mocno nerwicowo, otulając się kocem na kanapie. Jak widzicie, teraz też ją to spotkało, jak przynajmniej kilka razy w tygodniu. Przy czym zawsze sobie powtarzała, że w końcu stanie się bardziej pozytywna i więcej niepokój tak łatwo jej nie podejdzie.

Pisarze, malarze, rzeźbiarze, krawcy, rękodzielnicy wszyscy tworzyli swoje marki oparte na profesjonalizmie i perfekcjonizmie. A Gardenia nie kreowała idealnego piękna, ani czystej sztuki nowoczesnej, jedynie hybrydę, by dzięki temu przyciągnąć większą publiczność. Jednak na coś trzeba było się zdecydować. Wśród ślicznych obrazków już nic nie pozostawało do zrobienia w ramach oryginalności, przynajmniej nie miała ku temu pomysłów, a sztuka wyżej ceniona przez krytyków wymagała nie tylko konceptu, jak myślą laicy, lecz również biegłości w jego prezentacji. Takie stawanie między młotem i kowadłem, gdy niewiele się potrafi, stanowiło dylemat początkujących artystów.

Gardenia przyglądała się swoim dziełom, wiszącym na haczykach na zapracowanej od dźwigania ścianie. Czasem widziała, że coś zaczyna się z tego wylęgać. Podchodziła wtedy znów pomacać pędzle, nawet zanurzyć je w farbie, by po raz enty coś poprawić, gdy kładła obrazy ponownie na sztaludze. Malowidła dorastały jak dzieci, by na koniec nieco przekonywać o talencie Gardenii, który to wszelkimi zabiegami imitowała, by przekonać do siebie widzów.

Westchnęła, po czym chichot spuścił jeszcze bardziej napięcie. 

- Przecież to tylko wiocha a nie sztuka - śmiała się, przyglądając się wizerunkom kurników i ciągników. - Albo też sztuka ogrodowa?

Mieszkający obok kolega malarz, lokator, przyszedł by skomentować.

- Nie dręcz się już tą sztuką ogrodową, bo to malarstwo i chyba jesteś kolorystką w starym stylu - rzekł Jerzyk, który malował tylko akrobatów podczas ćwiczeń i występów, którym nakazywał iście kaskaderskie wyczyny.

- Nie musisz mnie wspierać, przywykłam do warunków ciągłej krytyki.

- Nadmiar krytyki szkodzi, wiem, że ronisz łzy, a przecież wystarczy tylko malować swoje, a reszta sama się ułoży.

- Malujesz dla teatromanów, którzy doceniają twoją wizję, a ogródki i tak wszyscy tworzą.

- A ciągle na wystawach natrafiam na swoją tematykę.

- Po prostu może jesteś lepszym malarzem od niejednego z nas. Tyle życia w tych występach, a niby to tylko sztuka.

- Sztuka oddawania życia…

- Oddawania życia życiowi! Bo często mu brakuje, a sama leżę jak zdechła.

Pomógł jej wstać i musiał mocno ją podnosić, bo pozostawała jak smutna kłoda. Zaprowadził Gardenię do siebie, by poznała czym jest życie, ale odmówiła, bo mówiła, że dość się już napatrzyła, a on dalej musiał samotnie coś tam sobie malować. Gardenia do łatwych nie należała. Dla rozejmu również w swoim pokoju chwyciła za pędzel, by zaznaczyć na pierwszym planie chłopięcą postać.

- To i tak się nie sprzeda, ale artysta się nie przejmuje, bo każdemu prawdziwemu wystarczy sama kreacja sztuki dla sztuki! - krzyknęła przez korytarz.

- A wiesz, kto ostatnio powiedział, że ma dość ciągłej sztuki dla sztuki?

- Ja?

- Wszyscy znajomi po kolei! A ja sam na to?

- Że bez sztuki dla akrobatów też da się być artystą? Że sprostać nie tak trudno?

- Mataczenie! Owszem, jestem w wyjątkowej sytuacji. Powiedziałem tylko, że są jak ci alkoholicy i ich słowa nie posiadają żadnego znaczenia. Jak ich w pyskach ścięło, że aż się poślinili z wściekłości jak styrane woły. Zmęczeni jak cholera, ale wrócili do pracy.

- Uwielbiam twoje gawędziarstwo, bo brzmi zawsze tak ironicznie artystycznie i w głupawy sposób dziwacznie. Jesteś taki sam jak te twoje obrazy!

Oboje lubili mówić o życiu artystów z przekąsem, bo zwykle sami nie wypadali pośród nich najgorzej.

Gardenia splunęła na plamę farby wodnej. Czasem tak się wyżywała na swoich dziełach, o czym oczywiście nikt nie wiedział, bo pomagało to lekko zmienić konsystencję. Dokończyła kompozycję rabatową z dominantą gardenii i podpisała się w rogu dziwnie zbieżnym imieniem z nazwiskiem Bukiet. Ceniła swoje rodowe miano, od którego nie odstępowała na krok i stale je w dalszym ciągu interpretowała.

- I dzień minął i nowy obrazek, to pora na cappuccino w nagrodę - zaprosiła z drugiego pokoju Jerzego Podskocznego, który odwzorowywał podskoki na linie i inne podciągania oraz huśtanie partnerów.

- Daj mi pół godziny, coś mnie jeszcze wkurzyło z tą powłoką.

- Świeci się przecież jak wiesz co.

- A jak niby to sfotografuję?

- Przecież zawsze tak jest?

- Zrobiłem w odwrotnej kolejności i myślę nad oświetleniem. Nigdy nie podrasowuje w Photoshopie.

- To chyba ci nie pomogę… Zaczekam aż się uporasz.

Gdy kąt padania światła uzyskał efekt matowości popijali już razem ze spokojem swoje jedno dziennie cappuccino jako zapłatę za cały ten wysiłek.

- Wznieśmy toast za naszą ciężką pracę! No śmiało! - zaproponowała Gardenia Bukiet.

Śmiali się, ale ostrożnie się stuknęli, bo równie mocno jak toasty lubili swoje oryginalne kubki, a przy ich użyciu nawet bardziej doceniali swoje życie, które niekiedy było piękne.

poniedziałek, 6 maja 2024

„Nic do ukrycia”. - Opowiadanie obyczajowo-sensacyjne.

Dwóch facetów stoi w kolejce w kawiarni. Sporo ludzi uzbierało się przed nimi.

- Kiedy wyruszasz w drogę?

- Wystarczy, że zamówię taksówkę. Z rzeczami na dworcu czeka kolega, bo się zobowiązał do pomocy.

- To szerokiej drogi!

- Ale super, nie?

- Wprost przeciwnie, tylko się szlajasz.

- Nikt mnie nie przekabaci na domatorstwo - prychnął Igor na marudzenie Wiktora, który zawsze posiada zbyt wiele obaw. - Nikt nie musi non-stop pracować, by tylko zbierać na czarną godzinę, czy inny upadek działalności. Wolę trochę się rozluźnić i wymyślić coś lepszego.

- Ja tu walczę właśnie o to, żeby przetrwać, a ty to nic innego jak wykonywanie roli utracjusza.

- Skoro nic już nie zyskasz, więc odpuść i zmień strategię.

Barista spytał, co podać. Wzięli po małym americano w drodze wyjątku, bo i bez kofeiny nerwy mieli ostro zszargane. Zajęli stolik po środku sali, bo nic nie zamierzali ukrywać, niech wszyscy podsłuchują dwóch zdesperowanych gości.

- W ogóle po co nam to było? Przecież nie posiadaliśmy ani talentu, ani zamiłowania, by go zdobyć, wypracować, a przez to jak ci z głupiego i głupszego. - Wiktor już długi czas pomstował na sytuację i chyba mu to pozostanie, bo po tylu powtórkach zawsze tak się dzieje.

- Potraktuj to jak wybawienie. Teraz już nic nie musisz i zmuszać się też nie musisz.

- Wstrętne takie masło maślane, a z czegoś żyć trzeba. Co z tego, że niby teraz już tylko wszystko możemy. Zresztą to i tak nierealne…

- Człowieku, jesteś młody, masz siłę, bywasz nawet pomysłowy, choć zwykle nie, ale cokolwiek…

- Co, kurde, cokolwiek? Ty zawsze zgrywasz mądrzejszego.

- Masz tyle innych zalet i niech będzie, że wszystkie cokolwiek, a niektórzy posiadają mniej.

- Przynajmniej coś u nich w przewadze, bo co nam po tym „cokolwiek”? A ty jak kretyn wędrujesz po świecie i wszystkim wmawiasz, że poszerzasz sobie horyzonty, jakby ci było to do czegoś potrzebne.

- I więcej się dzięki temu uśmiecham i nawet grzeszę optymizmem, bo co mi po takiej powadze realizmu. Tak czy siak pójdziemy z torbami.

- A ty za swój ostatni grosz jedziesz do Portugalii, szukać przygód i oglądać widoczki.

Igor się zaśmiał nad żałością ich rozmowy, bo choć było mu wstyd, to jednak Wiktor miał sporo racji, więc odpalał się mechanizm obronny polegający na kpinie.

- Możesz równie dobrze tam pozostać! Nic tu, kurwa, po tobie!

- Gadasz jak palant, a potem będziesz tęsknił!

- Chyba ta twoja wariatka cię jeszcze wspomni, tak samo posrana jak ty!

- Proszę już nikomu nie ubliżać! Obaj się znacząco różnimy, ale pamiętaj o szacunku, bo to tobą wszyscy wzgardzą.

- Wynoś się! Nawet nie mogę się spokojnie zeźlić!

- Ja to wszystko rozumiem, tylko zamiast mnie atakować, pomyśl jak sam przyczyniłeś się do naszego upadku.

- O cholera, masz rację!

- No widzisz, przyganiał kocioł garnkowi.

Igor szybko wstał i swobodnym krokiem ruszył do wyjścia, a zanim nie nadążał Wiktor, który chciał się uczciwie pożegnać, by łatwiej było po swojej wściekłości ponownie się z Igorem spotkać.

Scenie w kawiarni przyglądał się pewien detektyw nasłany przez tą wspomnianą „wariatkę”, która była zazdrosna jak na paranoiczkę przystało. Przekaże jej tylko, że nawet Igor bronił jej honoru przed kolegą. Śledzić takich dziwaków to tylko sama przyjemność i za to bardzo lubił swój zawód. Niepozornie teraz złapał taksówkę za Igorem. Wybrał kontakt w telefonie.

- Pani Bożenko, wiem, że „nic tak nie boli jak zdrada”, ale wszystko jest w najlepszym porządku oraz dobrze mówił o pani swemu znajomemu Wiktorowi. A teraz wybrał się w solo trip do Portugalii. Proszę na moje konto przelać pieniądze, które pokryją koszty wyjazdu.

- Nie, już sporo zrozumiałam, to faktycznie była tylko moja paranoja. Niech pan wraca do siebie i wystawi po prostu rachunek za dotychczasowe śledztwo.

Nie zawsze trafi się sponsorowana wycieczka, przyznał sobie, że przecież wiedział, że to bardzo skromnie przędąca klientka, bo trudno żyć z paranoją. Zresztą tyle miała wydatków na wszelkich detektywów, że to wszystko zrozumiałe… Jak wszyscy jego zleceniodawcy, ale pocieszał się, że jest jak terapeuta, który najlepiej udowodni, że ich obawy należały jedynie do urojeń.

niedziela, 5 maja 2024

Opowiadanie z rodzynkami, czyli pisarskimi poradami.

Nikola tak wędrowała, tak kombinowała, a ciągle na powrót znajdowała się w ślepym zaułku i nijak nie wiedziała, co dalej. Jeśli człowiek do niczego się nie nadaje, tak lekkomyślnie próbuje znaleźć coś, czego chce się jeszcze nauczyć - na próżno.

Chciała zerwać ze starym marzeniem, które od zawsze nie rokowało, więc po co się tak dalej łudzić. Efekty dodawały jedynie od siebie tych parę słów, które dostarczały na piśmie stały wniosek, by pożegnać mrzonki i wszelkie dobre mniemanie odnośnie swojej pozycji na planszy tej nierównej gry.

Odkryła jednak jedną rzecz, że wszyscy wielcy ludzie długo nad czymś ślęczą i nie żałują wysiłku. Przeglądała pisarskie vlogi i nikomu nie przyszło nic szybko, a wszystko miało poślizgi i kolejne opóźnienia wraz z ciągłym oczekiwaniem. Uważanie, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie, to coś takiego w rzeczywistości nie istnieje, tak samo jak talent z magiczną różdżką, która przekierowuje energię w gotowe dzieło własnych rąk, co skazuje na rozczarowanie, bo jak to tak nie wyszło. Niemożliwe nie stało się możliwe w naszym uniwersum. Cuda niesione przez talent to „bujać to my panowie szlachta”. Strasznie powiało Harrym Potterem, ale to tylko taka hiperbola dla tych, co wierzą w talent. Kiedy każdy w realu poświęca mnogo czasu i pracuje w skupieniu nad niekończącymi się poprawkami. Dużo czyta i ogląda, a w wolnej chwili usiłuje nażyć się na zapas, by dopuścić do głosu własne refleksje, tak pożądane w tym zawodzie.

Wiele osób chce być pisarzami, a niestety Nikola, w swoim wieku i jako pierwszy poważniejszy plan w życiu, była pod tym względem weteranką. Może nawet warto byłoby zajrzeć do starych powieści i sprawdzić, co da redakcja, gdy teraz Nikola stała się już bardziej doświadczona w łataniu słabych kawałków.

Miała na moment przestać pisać i w zamian wziąć się rączo za czytanie, ale przyszedł pewien newsletter, którego autorka wspomniała, że jak wysyła go co tydzień, tak lepszy wychodzi i radziła regularność. Takie proste myśli na podatnym gruncie wiele znaczą.

Zatem nawet po latach starań, które się nie powiodły, można jeszcze do czegoś dojść, ponieważ zdobyty staż nigdy nie jest marnotrawstwem, lecz darem. Zaczynając coś znienacka, nie wiadomo jak to tak właściwie czynić, a Nikola posiadła już wyrobioną metodę jak rozśpiewać swój głos w pisarstwie.

A tak naprawdę z planszy ściera nas jedna rzecz, a mianowicie, że dobrze jest, gdzie nas nie ma, a tyle hobby można byłoby rozwinąć i tu pies pogrzebany. To, że może w czymś byłoby się znacznie lepszą, tylko zasiedziało się w błędnie wybranej rzeczy. A Nikola zawsze potem wraca, ale w końcu nauczy się, żeby przestać przetrząsać zakamarki swoich upodobań, by odkryć coś świeżego.

Może nawet kiedyś uwierzy w coś nie w jej światopoglądzie, czyli by pisać codziennie dla dobra konsekwencji powieści, nawyku i realnego wypracowania warsztatu. Zwykle czekała, aż w głowie nazbiera się koncept, któremu w sposób naturalny da upust. A chodząc po kawiarniach odkryła, że wystarczy wsród gwaru zatopić się w czynieniu fikcji, by w tych pieleszach filiżanek, pełnych wodnistej zawiesiny, przygodę nalewać z pustego, bo jednak ten worek z prezentami nie posiada dna.

Przede wszystkim robić swoje, bo największy żal porzucać swoje stare główne marzenia. Jakaś taka gorycz wtedy przepełnia i brak wiary we własne siły, że uda się cokolwiek i tak w ogóle to pozostała tylko porażka.

Powracała silniejsza po poprawieniu ostatnich kawałków, bo widząc wadę, powinna wystosować poprawki, zamiast się poddawać. To niby aż krzyczy, że coś jest nie dla nas, ale kij nie zawróci rzeki, która tylko zmieni strategię i bardziej rozleje swe brzegi. Woda zawsze wędruje przed siebie i słowotok tak samo.

Tak więc Nikola poprzez kryzys nabrała większej mądrości, że pisanie powieści nie jest czymś ekspresowym, że nie wystarczy chwilę posiedzieć nad klawiaturą. Mawiają, że pisarze mało robią i to może zmylić, gdy tak naprawdę działa się na etat. Zatem niczego nie warto skreślać, gdy na wstępie nie upaja zachwytem.

Ten zbudowany konkretnie świat każdej dobrej powieści, trzeba zaprojektować myślą techniczną jak inżynier. Inaczej to zwykła amatorszczyzna. Tak mówi Nikola, która poddała się w ten sposób, że za sprawą konstruktywnej krytyki w końcu odbiła się od dna swojej, typowej do tej pory, fuszerki, niemalże jak w najprostszym zawodzie świata, czyli pastuszki, która jako Nikola fałszowałaby na flecie. Trzeba bowiem śmiało zmierzyć się z własnymi wadami, by ostatecznie zrównać się z profesjonalistami, zwanymi tudzież prawdziwymi artystami.

I co, i Nikola będzie więcej czytać i pisać praktycznie codziennie. A dopiero potem okrzyknie się ostatnią nieudacznicą. Da sobie pół roku ciężkiej pracy, by stać się porządnym człowiekiem, a potem wyrobią się nawyki i wszystko pójdzie już łatwo. Brzmi jak przepis na sukces, a przynajmniej na jego szansę.

Literatura rozprasza mroki w głowie, a z nią każda szalona Nikola czuje się lepiej, więc nie ma przeciwwskazań. Bez innych pasji, jak potrzeba zanurzenia w płynności słowa, pozostawało tylko podążać za tymi ciągotami i nie ma już dalszych wymówek. A wraz z procesem tworzenia umiejętność się rozkręca.

Nikoli pisarstwo tliło się i rozpalało jak w podobny sposób zaprogramowane świeczki na torcie, których nie da się zdmuchnąć. Każdy pisarz po przerwie pisze dalej, nie ma innych autorów. Tego nie da się porzucić. Nastawienie ewoluuje na coraz lepsze.

Zostać najlepszą wersją siebie to zrealizować odwieczne marzenie. I może właśnie dlatego się odwleka, by napięcie rosło. Sabotujemy to, o czym najbardziej marzymy, bo pierwsze wydanie powieści wydaje się coś wieńczyć, a przecież to tylko zaproszenie do dalszej długiej podróży z kolejnymi tekstami.

Nikola pod tym względem przeszła samodzielnie terapię, bo jesteśmy do niej zdolni, gdy wszystko zachodzi naturalnie. Wszelkie obawy rozpraszają się, dzięki obserwacji i analizie wszelkich dostępnych porad, także tej tutaj.

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Do pracy można się przywiązać jak do człowieka, a ta tęsknota dolega pasjonatom jej wykonywania - opowiadanie z przymrużeniem oka.

Dagmara z Jolantą siedziały w biurze swojej firmy copywriterskiej.

- To będzie cudowny dzień, bo postaram się robić, co chcę - obiecywała sobie Dagmara. - Zajmę się czymś odjechanym, literackim.

- I jak zwykle ci nie wyjdzie, odpuścisz i powrócisz do projektów w pracy zawodowej. - Jolanta znała te obiecanki cacanki, bo przy Dagmarze nie było luzu. - Niby się trochę pobawisz, a potem znów maile i szybkie klecenie tekścików.

- A co, jeśli ci powiem, że na tych zadankach właśnie polega dobrze spędzony dzień? Najłatwiej wszystko wiedzieć z góry, bo taki artysta raczej musi się czołgać jak w okopach.

- Dziś nie prima aprilis a podpuszczasz, a już myślałam, że coś ci się stało.

- Wszystko w porządku, tylko się rozmarzyłam.

- Dobrze by było, jakby pojawiły się, tuż po skończeniu wyzwania, jakieś pozytywne efekty.

- Ty to dopiero jesteś frustrująca, skup się na procesie.

Jolanta należała do ludzi spokojnych i obowiązkowych, zaś Dagmara zdecydowanie do zorganizowanych i trochę nadgorliwych. Powodzenie każdego projektu opierało się na wysiłkach Dagmary, gdy Jolanta raczej służyła za asystentkę. Razem tworzyły duet marzeń, uzupełniający się.

Przez trzy godziny Dagmara napisała storytelling do firmowego portfolio, przy czym dobrze się bawiła. Wszystko szło zgodnie z planem, bo potem już uzupełniała broszurkę o ochronie przyrody zleconą przez ministerstwo środowiska, czyli zgłosił się pierwszy naprawdę duży klient, ponieważ taki wręcz „państwowy”.

Z dzbanka dolewały sobie lemoniadę i stale z zamrażarki dosypywały świeży lód, od razu do szklanek. Kroiły sobie po kawałeczku pizzę Margherita, zawsze zamawiały familijny obiad, którym dzieliły się przez całą dniówkę i jadły zwykle raz świeże, raz nieświeże w zależności od parzystości dni roboczych. Firma szła jak szła, więc do bogatych nie należały, więc żyły i pracowały w skromny sposób.

Tylko Dagmara zaglądała do pracy w weekendy. Jolanty nikt by do tego nie przymusił, wtedy czytała literaturę piękną i chodziła do teatru, jako jedyna większa przyjemność, na którą mogła sobie pozwolić. Dagmara też by poszła, ale przy pracy czas leciał zbyt szybko i wcale już nie mogła znaleźć go na bywanie gdziekolwiek. Jolanta tylko docinała, że to znak, że ona jest niezorganizowana i tylko taką udaje.

- Ktoś musi pracować, by inni zagłębiali się w fotelach na widowni - odgryzała się pół żartem Dagmara.

- Może to dotyczy kogoś więcej, aniżeli jedynie aktorów i techników obsługujących spektakl?

- Świat to nie tylko artyści, to dużo pracy zapełniać półki sklepowe, skoro samo pisanie tekstów o ich zawartości zajmuje aż tyle godzin roboczych.

- Wygrałaś. Jestem trutniem.

- Wspólniczki to dwie pszczoły w składzie robotnica i truteń? - Dagmara skojarzyła prawidłowość.

Ogólnie śmiały się ze swojego profesjonalizmu i pracoholizmu, gdy przecież nikt nie szanował osób jakiegokolwiek pióra. Nie dlatego, że nikt nie lubi czytać, ale w porównaniu z innymi zawodami mogły trochę popłynąć w poprzek i pod prąd, by owoce swojej pracy miały niezamierzony smak, i jakoś dało się to wytłumaczyć. Nazwa zdolności „lekkie pióro” mówi niejako sama za siebie, że nie ugina się kolan pod ciężarem podobnego wyzwania. Wciąga to i pochłania, a w dodatku posiada zbyt wielu adeptów, by fach nie wydawał się podejrzany. Inni to zmiarkowali i dali spokój pasjonatom innych czynności, oddając się w pełni dokuczaniu tak zwanym “gryzipiórkom”.

Stres w pracy copywritera jedni doznają, inni nie, w zależności od tego, na czym koncentruje się uwagę, czy na procesie, czy na licznej krytyce i mnogości zastrzeżeń. Reagowały tylko na konstruktywne opinie i błędów starały się nie powtarzać oraz coraz bardziej ulepszać jakość obsługi wzorem dużych monopoli.

Dzień minął niewiadomo kiedy i nawet nie musiały włączać serialu w telewizji, by się chwilowo odmóżdżyć.

- Co zwykle robisz wieczorami? - spytała po raz niezliczony Jolanta, czekając na nowe kreatywne odpowiedzi.

- Haftem krzyżykowym maluję gobeliny, a ty?

- Jak zawsze ściemniasz i się wykręcasz. Ja po prostu wsiadam na rowerek treningowy przed telewizorem, no wiesz, zamiast być kanapowym workiem ziemniaków.

- To ja mam raczej orbitreka w tym celu.

- Nie możesz choć raz powiedzieć prawdy, że przeglądasz księgowość?

- To by była dopiero ściema!

- A tak serio, co robisz?

- Medytuję i resetuję mózg. Wreszcie doczekałaś się prawdy?

- I tego właśnie wstydzą się pracoholicy! Po prostu nadgorliwa praca sprawia, że jesteś tak wypompowana, że już nic nie jesteś w stanie dla siebie zrobić, by się chociaż pocieszyć przyjemnościami.

- Nie jestem żadną pracoholiczką! Po prostu najbardziej lubię nic nie robić i tutaj tylko zabijam czas w oczekiwaniu na wieczór!

- Po prostu zauważyłam u ciebie uzależnienie i staram się naśladować wzorową przyjaciółkę, która najlepiej zna się na twojej terapii, bo świetnie cię przeanalizowała, podczas dotychczasowej naszej współpracy.

- To nawet nie jest śmieszne, a wręcz zbyt nawiedzone.

Jolanta zaśmiała się, gdy faktycznie mocno przesadziła, jakby zaniżała poziom oper mydlanych, który w rzeczywistości wcale nie należał do niskich w porównaniu do jej możliwości. Jolanta może za to dużo nie myślała o swojej pracy, ponieważ nie miała ku niej predyspozycji, kto wie, może wolała inne, jeszcze nieodkryte cele. Tak często sądziła Dagmara, wzdychając, że są wózkiem jadącym na połowie kół. Dagmarze po prostu bardzo łatwo ją przegadać.

Jolanta posiadała też zalety, jak prawdziwa stylistka dbała o ich look, a także o design biura i grafikę strony internetowej, kontaktowała się z księgową i czytała przepisy prawne. Należała do asystentek marzeń, więc bardziej branżowy talent Jolanty mógł rozwijać się bez obaw i bez kłód pod nogami.

- Pora zmienić w domu tryb mózgu na kontemplacyjny. Czemu się jeszcze nie ruszasz zza biurka? - Tym razem Dagmara z zapałem chciała jak najszybciej opuścić lokal.

- Po prostu moje nogi już boją się rowerka treningowego…

- I kto się lepiej zna na relaksie?

Jolanta przewróciła oczami i czuła się pokonana własną bronią, ponieważ to ona sama zaczęła ten temat. Bolało ją to, że Dagmara zawsze się z nią ściga i chyba musi być jakąś samicą alfa. Przynajmniej Jolanta posiadała lepsze oko do detali, ale tego nie podkreślała, bo znów pojechałaby po ambicji tej nadgorliwej Dagmarze, gdy niektórzy już tak mają.

Praca dla Dagmary to forma konkurencji sportowej. Jeszcze jej się od tej klawiatury powyginają palce, gdy się za bardzo przystosują do ciągle podobnych ruchów, a wdowi garb i tak już posiada. Taka forma tatuażu oznaczającego, że “jestę copywriterką”.

niedziela, 21 kwietnia 2024

Opowiadanie, bo poza formatem scenariusza o filmowej Łodzi. Dzień z życia operatora.

Zasypia w łóżku, przeglądając magazyn, w którym ogląda zdjęcia projektów wnętrzarskich. Cały dywan obok jest nimi zawalony, otwartymi na różnych stronach.

Wstaje w porywach, gdy buczy zbyt głośny budzik. Karol bierze prysznic, spieszy się. Wylewa o wiele za dużo szamponu na dłoń, więc rzuca opakowaniem i próbuje płynem umyć całe ciało. Zostaje reszta na krótkie włosy. Spłukuje dużą ilością wody. Wyskakuje z brodzika i drżąc na chybcika wyciera się i ubiera do pracy w zwykły sweter i dżinsy. Porywa z półki aparat fotograficzny i resztę sprzętu w pokrowcu.

- Czasami myślę sobie, że życie celowo mi nie wychodzi - mówi na głos na klatce schodowej.

Wsiada do autobusu i zajmuje miejsce, wkłada słuchawki. Próbka dźwięku popularnego podcastu. Wychodzi przemierza kawałek chodnika i otwiera drzwi biura fotografa, jego imię i nazwisko Karol Botrutowicz. Logo z myszką Miki patrzącą w migawkę obiektywu.

- Przepraszam, już wpuszczam, dopiero otwieram.

- W porządku panie, tylko skąd wziąć tło, które potrzebuje, mianowicie paprocie.

- Mam projektor, spokojnie, a zatem dostęp do wszystkiego.

- A racja, zapomniałem, że żyjemy w XXI wieku.

- Zresztą nie pan jeden, a tak jak zwykle, przypadłość ludzka to zapominalstwo i rozkojarzenie. Mam czas do jedenastej, potem jadę na plan Komisarza Alexa.

- Robisz pewnie za wypożyczalnie sprzętu.

- Jestem po studiach operatorskich, a jako fotograf sobie dorabiam.

- Wow. - Klient zakrył otwarte usta.

- A w ogóle to po co panu te paprocie?

- Poproszę z kwiatem, bo przedszkole szykuje noc świętojańską, a jestem jednym z opiekunów i do oprawy graficznej dla rodziców potrzeba się nieco wykazać.

- Może przybędę na uroczystość?

- W dniu święta w parku tysiąclecia, na placu zabaw.

- Genialny dobór otoczenia. Dzieci chętnie się pobawią.

- To niech pan machnie fotkę i zaczekam chwilę na wywołanie.

- A wie pan, że w XXI wieku robię tu głównie dowodowe, ponieważ wszyscy korzystają z telefonów za darmo.

- Za darmochę? Tak totalnie? To ja przepłacam? - Wygłupiał się klient.

- Będzie pan jednak bardziej zadowolony.

Wziął się do czynu, ustawił klienta w piękny sposób, za nim ustawił projektor.

- Tak żeby panu twarz nie zarosła paprociami - wytłumaczył chichocząc.

- Słusznie! Profeska! - Śmiał się klient.


Żaneta uśmiechnięta tłumaczyła Ilonie.

- Wiesz, tu wszystko różni się od Krakowa, jakoś tak pozytywnie, zwariowanie.

- Cudowne opinie wysłuchuję. To miejsce ma czar.

- Poszerza wyobraźnię jak kombinerki zbyt wąskie wejście w…

- Raczej igła…

- Haczyka w zaczep.

- Bo wiesz, że tu już wielu poleciało.

- Bawię się stolarką od dawna.

- To chyba lepsze rozwiązanie dla rozluźnienia.

Żaneta rozparła się na kanapie i ziewnęła zgaszona, bo wszelkie prace przy komediach męczą najbardziej. A kręcili dopiero co najśmieszniejszą scenę. Znajdowały się w prywatnym domu, by przekimać po mozolnych wysiłkach.

- Ten cały humor uchwycić od najlepszej strony to absolutnie zadanie jakoby Syzyfowe… - Żaneta narzekała, zapadając w sen.

Wstały, ubrały suknie i wyjechały autem w drogę na plan zdjęciowy.

Na miejscu zastały ślady pogorzeliska, tak jak w scenariuszu.


Akcja!

- Nie mogliście po prostu oknem wyrzucić lodówki, a od razu pójść na całość i już na poważnie doszczętnie spalić chatę? - Starsza pani ganiła pijaną młodzież, która praktycznie otrzeźwiała.

- Odbudujemy jak Warszawę.

- Dawniej to ludzie chociaż coś potrafili! Spalić wielka rzecz! Jeszcze policja was do tego przymusi, bo co mi po waszym więzieniu.

- Niech pani z nami jedzie do Castoramy i jeszcze raz przepraszamy.

- Wpierw przyjedzie policja z owczarkiem Alexem!

- Zmywamy się? Ludzie, tak czy nie?

- Znam waszych rodziców. W życiu się nie wymigacie przed ciężką pracą!


Ujęcia udały się wyjątkowo dobrze. Obserwowali je w namiocie na ekranie.

- No, wreszcie może praca trochę przyspieszy… - Cieszył się reżyser.

Akurat wpadł Karol Botrutowicz, by pytać, co zamierzają dalej uchwycić i jak ustawić kamerę.

- Małe spóźnienie, ale dobra, bo i tak mamy obsuwę, by dziś wyrobić się jeszcze z wizytą na komendzie. Właściwie zróbmy chociaż część - tłumaczył pomocnik reżysera. - Wołamy producenta o zgodę, czy możemy tak wykonać.

Komenda nijak się nie kleiła w rozmowach granych przez aktorów, że aż reżyser stale przeklinał, a zwykle był kulturalny.


Karol Botrutowicz po powrocie z pracy znów delektował się czasopismami wnętrzarskimi jako prywatna zajawka.

- Jutro zaś biuro, potem Alex, no i chwila normalnego życia, którego postaram się nie schrzanić, choć reszta to zwykły serial - zasypiając myślał o swoich obsesyjnych motywach odnośnie istnienia jako człowiek pracy w przemyśle filmowym.

poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Pisarska wena jak postać z thrillera, dlatego pisarze narzekają na swoją sytuację - opowiadanie natury fantastycznej.

W poniedziałek rano na wszystkich czekają obowiązki. A dla domatorów zaczął się kolejny z podobnych do siebie dni, bo to zupełnie bez zmian, który aktualnie przypada, poza drobnymi celebracjami weekendu. Tak więc Żaneta wzięła się do pracy, włączyła program pisarski i pisała co przychodziło na myśl, jak zazwyczaj. Kolejny szybki tydzień się szykował. Nie wiedziała, kiedy mija czas, gdy stale organizowała sobie zajęcia, by zachować dalszą aktywność po trzydziestce, w której raczej zaplanowała rozpęd i realne powodzenie projektów, na które musiała poczekać. Ta proza stale wyglądała jak odchody myszy, drobne bobki powstałe każdego dnia w kilku turach, duże podobieństwo.

Padał deszcz, gdy siedziała w kawiarni, susząc kurtkę oraz oczywiście pracując. Nie miała nikomu za złe, sama wybrała ten zawód, który wymagał skakania palców po klawiaturze. By dołączyć do grona autorek z licznymi publikacjami, musiała się przykuć do całej tej klawiatury, a żeby nie było tak prosto, to jeszcze znaleźć sobie jakieś drugie życie na research, by doładować prozę dobrym prądem doświadczeń. Niemalże nie do ogarnięcia w rok, bo to już jakby ostateczność po zbałamuceniu tylu lat na raczej spacerek niż skoncentrowany akt woli. Przez co nie wiedziała, dlaczego jeszcze w to wierzy, że się uda, choć optymizm stawał się coraz bardziej nieśmiały. Marzenie pisarskie chowało głowę w piasek, by grzebiąc w dołku, nie pozwolić sobie zdziałać więcej. Rzucała sobie z rzadka jakieś hasło, by się zmotywować, ale stawało się to tak samo realne jak zdobycie biletu na lot w kosmos, no może na taki bezpieczny, by nie robić za ochotniczkę.

Nawet krótkie opowiadanka, które wytwarzała, jakby rębak młócił gałęzie na korę, czyli w ustandaryzowany i równo ścięty sposób, jednakże nie przyciągały ochoty do ich czytania podczas przypadkowej wizyty. Aby maszyna się nie zakrztusiła, wszystko wymagało płynności przy akcji łapania zdań w locie. Czasami Żaneta odkrywała, że to tak głupie, co robi, a potem tę myśl traktowała włączoną gaśnicą. Zwłaszcza nawracające twierdzenia, że jest cienka jak tym razem odchody węża, który połknął wędkę z rybakiem i tylko wydaje się to grube.

Nawet najbardziej metaforyczny umysł nie nadaje się do tworzenia literatury, gdyż wpierw musi nosić za znawcami teczkę z projektami, w oczekiwaniu na przydział muzy. Żaneta tylko chodziła do toalety w krótkiej przerwie, mówiąc, że zaraz wychodzi, albo to ona poganiała innych, gdy dotąd wena nie przejmowała się pęcherzem, który się nadął fizjologicznie. Nie odbierała telefonów, wyciszając telefon i lekceważąc ludzi, którzy mieli do niej jakiś swój interes. Nie chodziło nawet o to, że wpierw samej zakłada się maskę gazową, a po prostu nie ufała rozmówcom. Wołała jak już coś, to kreować paranoiczny klimat w swoich powieściach.

Żaneta zbierała się na to, żeby bardziej serio traktować zaangażowanie w pisanie, bo podczas niego raczej zachodzi odwrotne uczucie tracenia czasu na czcze zabiegi. Po kolejnych dawkach napisanych słów, jednak po takim kawałku ostatecznie powstałej dobrej prozy, nachodziła ekscytacja i teraz już niemy tryumf nad wcześniejszym brakiem sensownego konceptu. Ten udało się, mimo niedoznawania podobnie niematerialnych bodźców, wymacać w ciemności i wyczarować, wręcz wyjąć jak symbolicznego królika. Aż wrzuciła sobie go na profilowe, bo dziwacy nie pokazują prawdziwej twarzy w inny sposób niż alegoryczny, jak na obrazach dawnych mistrzów. Malarze przetrwali dla wszystkich, choć jako klasycy prozy znani byliby tylko z potocznych cytatów, bez kontekstu. Swoją drogą kilka słów na pamiątkę jako dowód, trudno w ogóle marzyć o czymś takim, raczej chce się iść na całość, no ba, na komplet księgozbioru.

W kawiarni stale zmieniali się ludzie, a stolik na rogu przetrzymywała Żaneta, która lubiła odgłosy rozmów i obce towarzystwo. Wyglądała jak osoba w coś zaangażowana, co motywowało, by mimo trudności dalej robić swoje, choć niczym nie różniło się to z sytuacją z gabinetu, gdy obserwowały duchy i różni agenci, oceniając jak obsługuje stenograficznie wenę. Razem z nią pojawiają się tak zwani tajemniczy klienci i dziennikarze. Właśnie na tym polega paranoiczność współczesnej literatury, w której ryzykuje się współpracę na wiarę, że to się dobrze skończy.

Lubiła w podobny sposób podkręcać akcję i zaskakiwać, choć kołatało się po głowie, że to zapewne jednak prawda, gdy sama pozostawała nieświadoma procesu. Czasem trzeba zachować się jak osoba, która optymistycznie patrzy w przyszłość, bo inaczej każdy by oszalał, bo tylko tym się różnią przejawy zdrowia od obłędu, czyli jedynie od podejścia do problemów.

Nikt nie wiedział, co Żaneta czyni, a tak jakby tkwiła na widoku w powszechnej świadomości, w pełni ksobne urojenie, które zdawać się może realnym zagrożeniem, a inni powiedzą, że ta to ma fantazję. Była kompletnie sama i poszukiwała towarzystwa, a nikt nie żyje bez obcowania z nieznajomymi, którzy się interesują. Trudno to wytłumaczyć innej osobie, że z pustki rodzą się ludzie, bo próżnia ich zasysa fizycznie i przysyła do nas, do każdego, kto to czyta. Tak powstają paranoje i już lepiej zatopić się w czasopiśmie niż mieć z tym do czynienia. Podróż przez fikcję kojarzy się z przywilejami szaleństwa. Żaneta ukrywała się pod czapką z daszkiem, by nie zwracać na siebie uwagi, jak szara myszka i jej odchody, ale już bez jaj.

Pisarka ma trudności z normalnym życiem, no, czyli się nie nadaje, więc najpierw postara się poznać, czy coś takiego w ogóle jest realne, czy to tylko zbyt duże wymagania. Ludzie tworzą przecież jakieś sztuczne konstrukty, których nie sposób dopatrzeć się w świecie, który przecież wywodzi się z prostych mitów i legend, a z nimi Żaneta była i tak już zapoznana. Tylko więcej odwagi, Żaneto, nie musisz ogarniać w sposób turbo jak guma balonowa niepierwszej świeżości, bo masz swoje lata i swoje przeżyłaś. Pisz śmiało swoje wrażenia, a może w kogoś to trafi, gdy tylko wystrzelisz wyobraźnię w powietrze i ten uchwycony randomowy człowiek będzie orędował za twoją prozą, przecież i tak prawdopodobnie to się nie wydarzy, tak jak twój lot w kosmos, więc po co się przejmujesz wyimaginowanym scenariuszem.

Niewiele kto to odbierze i bomba, a kto czytał ten trąba, tak z humorem podkreślił Gombrowicz swoje zafrapowanie tym, co napisał, bo Żaneta sama wie, że od tego są puenty, by się trochę wytłumaczyć i obrócić wszystko w formę żartu. Asekuracja niczego sobie. Koniec bobków na dziś, idź spać do mysiej nory, bo księżyc świeci. Dzień zleciał na spacerach, kawiarni i na nocnych poprawkach. Tak właśnie się nieco zmarnował, poza kondycją w nogach, a i tak można się zmęczyć. Dobranoc!

piątek, 12 kwietnia 2024

Szalone fabuły po ciężkim dniu - nocne pisanie opowiadań.

Wieczorna rutyna pisarska z reguły się nie sprawdza, ale można przecież przerobić podobne doświadczenie. Trochę opowiadanko na łapu capu, ale nie wszystko musi być perfekt, ponieważ inaczej odmawiamy sobie prawa do eksperymentów, a bez nich nie ma postępu i ile można stale przygotowywać podobne kiszonki.


Relacja z leśnych infantylnych gonitw.

Leopold zmierzył wzrokiem długość trasy na mapie, którą odpowiednio musiał potem przejść na nogach w realnym położeniu. Chyba nie pobłądzi, gdy zapamięta kolejność w prawo i w lewo, nazwy ulic i punkty orientacyjne. Aby dotrzeć na zbiórkę przed wyjazdem do lasu, musiał przybyć o czasie, zanim autokar wszystkich zabierze w dłuższą trasę, którą przejadą ze śpiewem tekstów ballad rockowych.

Leopold chyba jednak się spóźni, ponieważ nie może tak od razu wyjść, kiedy jeszcze musi przygotować prowiant i się ubrać. Na razie był praktycznie w negliżu, ponieważ ktoś zapomniał dostarczyć papier toaletowy i nie mógł nic założyć na tyłek.

Spiął się i praktycznie zdążył, szybko poruszał nogami w biegu. Wszyscy już weszli do środka transportu, ale czekali na Leopolda. Wkurzało ich to, że akurat z nim zawsze są kłopoty. A ciężko, żeby nie było, kiedy musiał ogarnąć tyle spraw, które odkładały się latami, a ludzie w rodzinie nagle po kolei brali śluby lub umierali, a familia należała do ogromnych. Stale narzekał na ciągłe sprawy rodzinne. Teraz też szykowano imprezę urodzinową dla kuzyna. A wreszcie może odpocząć od problemów, więc nie mogą pojechać bez niego, bo naprawdę się rozpłacze.

Konrad zmierzył Leopolda pogardliwym wzrokiem. Na nim ciążyła cała odpowiedzialność za powodzenie projektu wyjazdu na leśny relaks dla styranej grupy. Leopold wyraził ogromne ubolewanie za to, co uczynił. Konrad w końcu kiwnął głową nie w pełni pogodzony z losem. Śmiech na sali, wielkie rzeczy.

 Podróż trwała półtorej godziny, a musieli szybko przygotować się na nocleg, by potem jeszcze trochę zabawić jak na dobrych kolegów przystało i może spotka się fajne babki. Żadnych nie spotkali, ale i tak był punk rock. Ustawili głośniki i przekrzykiwali się przy opowiadaniu sprośnych żartów, a potem grali w monopol.

W następny dzień trwały podchody i wyścig. Impreza spoko wyszła na sportowo. W kolejną noc w końcu przybyły baby, które nie chciały ich wpuścić do swojego domku. Tak jakby wcale ich nie było, dopiero później się ośmieliły dołączyć do punków, którzy wydawali się nieco przerażający. Niech nauczą się jak się dobrze bawić, a nie tylko takie podrygi jak w domu starców.

Żaneta śmiała się uroczo z żartów o żwirkach i muchomorkach. Potem się niechętnie rozstali. Czekał ich jeszcze jeden cały dzień, więc może znajomość się rozwinie i może sam Leopold w końcu weźmie ślub jak przystało na Krzesimirzewskich, jak bardzo ich nazwisko nie śmieszyłoby ogółu ludzkości.

Leopold i Żaneta stali się nową parą, która zawiązała się na wyjeździe, a oboje mieszkali w Krakowie, więc odległość nie kolidowała. Po kilku latach również się jeszcze nie oświadczył, a potem związek rozszedł się w szwach i na nic to było, ale to historia na przyszłość. Teraz tylko ciepłe pocałunki i obejmowanie.

Konrad i chłopaki już wcześniej posiadali swoje dziewoje, więc teraz mieli tylko drobne przygody. W ogóle wyjazd trochę zakazany według opinii ich partnerek, lecz chwilowe zmiany tylko cementują relacje, bo nie trzeba się do niczego zmuszać.

Żaneta była wreszcie szczęśliwa i dumna, bo Leopold zdawał się nawet inteligentny, a z takim można pogadać. W lesie szumiało i płynęło również winko. Impreza jak za dawnych lat, ale nie wszystko już przeminęło, bo „nikomu niepotrzebna jest dziś cywilizacja”, jako przebłysk śpiewów za wczesnej młodości. Teraz dochodzili do trzydziestki, ale jeszcze na wiele mogli sobie pozwolić, by nie oszaleć z nudów i nie spuchnąć z braku aktywności.

Smutne są najbardziej powroty, gdy zapomina się o dopiero doznanej dziczy. Kraków był zawsze taki sam, niezmienny, jak ten deszcz jesienny. A akurat się rozpadało, że szybko wiali, bo nie zdążyli naciągnąć kurtek z kapturem. Wyjazd się udał, ale mógł potrwać wiecznie i to by była lepsza opcja.


Przepraszam za momenty jak te w toalecie przed wyjazdem Leopolda, ale jak naturalizm to naturalizm, nie ma czego ubarwiać. W każdym razie potem już się prawidłowo przygotował, że aż model spodobał się Żanecie jako na dowód.

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Niedoszła krawcowa stała się wybitną, niszową rzeźbiarką a to ni z tego ni z owego - opowiadanie.

Magda wzięła mocny zamach, ale nie trafiła do kosza. Wyrzucała stare listy z rachunkami, bawiąc się w celowanie do śmietniczki. Dotąd jakoś szło jej z płaceniem, bo na razie omijały większe wydatki. Co prawda grunt sypał się pod nogami, bo nie wiedziała, co robić ze swoim życiem i oferty pracy do niej nie przemawiały. Robiła kilka rzeczy na raz, ale nikt nie chciał tego kupić, że już Magdzie brakowało na materiały. Nieudolny wysiłek jedynie frustrował.

Co robić, żeby efekty zaczęły się wszystkim podobać, włącznie z Magdą? Nie ona jedna z podobnej niewiedzy tkwiła w zawieszeniu. Trochę wytrzymała dawniej jako baristka, a zrezygnowała jedynie z powodu większych ambicji i niekiedy żałowała, bo nic z nich nie wyszło. Tworzyła sam badziew, który rozpadał się w zaskakujących momentach. Nigdy nie wiedziała, kiedy i co się urwie. I jak coś takiego proponować ludziom? Szycie jedynie w wyobraźni wydawało się proste.

Tak właśnie nie została samozatrudnioną krawcową, co kojarzyło się pozytywnie, ale w rzeczywistości potrzebny szczególny rodzaj drygu. A Magdzie zaraz mózg się przegrzewał.

No cóż, podjęła większą próbę i po prostu nic z niej nie wynikło, ale nie ma powodu się załamywać, bo świat składa się z wielu zawodów (w znaczeniu dziedzin pracy). Magda przecież też robiła na drutach, ale w sklepach widziała lepiej wydziergane swetry, choć ze sztucznych włóczek. Po co się zagłębiać, gdy można z góry przekreślić.

Myślała o rzeźbie, ale fantazja okazywała się na to zbyt zubożona. Ale przecież lubiła zatłuszczać palce w plastelinie i kreować nieco prostsze figurki. A istnieje coś takiego jak samoutwardzalna glina. Wystarczy kupić opakowanie i trochę się pobawić. Plan był na tyle prosty, że aż trudno o jakiekolwiek wymówki, zwłaszcza że poczuła prawdziwą chęć, a robienie tanich zakupów to żaden horror.

Zatem poszła zaraz szybko do ulubionego sklepu plastycznego i nawet wiedziała, gdzie szukać potrzebnej rzeczy. Były tylko dwie do wyboru, więc wzięła obie, bo trzeba inwestować w siebie, bo może kiedyś to się zwróci. Następnie w Internecie przejrzała pracę innych w sklepach ze sztuką, co trochę zniechęciło, bo jednak da się z tego zrobić coś znacznie bardziej wyrafinowanego niż się spodziewała. Skrzywiona obcięła nożyczkami opakowanie i palce napotkały na wilgoć gliny, która była jeszcze lekko tępa, ale może przez to wytwór od razu nie zniszczy się przed właściwym wyschnięciem, co by było zupełnie jak rad z połowicznym okresem rozpadu.

Czy poczuła dotyk magii gliny? Jedynie, że to niczego sobie odczucie, choć nie równało się z dotychczasowymi miłymi szmatkami. Inwencja się trochę ożywiła i spontanicznie stworzyła smoka. Nie miała wiedzy o szczegółach, więc powstała własna wersja. Wzięła się za glinę drugiej firmy, z której ulepiła fantazyjny klasztor, czyli tym razem podjęła się architektury.

Okazało się potem, że mogłaby z tego tworzyć wyposażenie domków dla lalek, a nawet całe makiety miast, bo jest to taki nowy rodzaj sztuki, który znalazł wielu pasjonatów. Na instagramie ludzie chętnie obserwowali podobne wyrazy geniuszu, bo to niesamowite wykonać coś takiego samodzielnie.

Nawet rzeźbiarze mają wiele pomysłów na niszę dla siebie, tylko wystarczy przejrzeć Instagram, którego cepeliowe ciągoty mocno się rozwinęły. Tak właśnie Magda w social mediach znalazła coś lepszego od zwykłych ofert pracy.

Znajomi śmiali się bez złośliwości z powodu szoku, bo żeby tak zaraz swój pokój umeblować miniaturowymi domkami, ponieważ poza prawdziwym łóżkiem i stołem do pracy, jedynie tkwiły półki z kolejnymi modelami, gdy resztę klamotów Magda wyniosła na śmietnik. Czasem pasja przewraca życie do góry nogami, ale trzeba uczynić jej miejsce.

niedziela, 7 kwietnia 2024

Jak pisarka, by lepiej pisać, sięgnęła po fachową wiedzę i research pod powieść o filmowcach.

O nowych sposobach na posuchę u pisarzy, którzy są wiecznie niezadowoleni z powodu odmawiania im satysfakcji, gdy rzeczywistość bardzo surowa pod tym względem. Po ponownym odbiorze dawnej prozy już nie jest wesoło, a raczej chce się uciekać od pisania, by robić cokolwiek innego.

Niby to trochę o moim pokonywaniu trudności, czyli czasie odreagowania i szukania sposobu na problem zbyt licho skonstruowanej treści. Znów powrót, jakby nigdy nic, po wielokrotnym w tym roku porzucaniu pisarstwa. Lepiej jednak dalszy kawałek treści napisać jako postać (bez obrazy dla nikogo), bo łatwiej mówi się o innych, a pisarze potrzebują chociaż namiastki fikcji, by w ogóle się odezwać. Tak, to jednak własne głupawe perypetie ślepej idącej za kolorowymi błyskotkami.

Wszystko da się przeskoczyć z głową. Pisze się tylko pod wpływem researchu i o tym artykuł. Nic lepszego nie wynaleźli, co aż tak pobudza do pracy przy narracji. Jesteś tym, co jesz, a jaki kto do jedzenia, taki do roboty. Uczta otrzaskania dla głowy, która stale wszystko zapomina, ale wciąż się domaga świeżutkiej karmy dopasowanej do danego zwierzątka. Mogą to być nawet koniczynki z trawnika jako smakołyki dla królika, czy innej świnki morskiej, szczura, myszy, szynszyla. Rzecz jasna to informacje, które są przepuszczane przez fantazję, ustawioną na szybkim trybie.

Dotychczasowe zagubienie Moniki przeszło ze stanu chronicznego w nagły kop sensu. Wreszcie po latach drobnego zaangażowania w kilka manualnych hobby z przypadku, wykonywanych z uporem, wzięła się za coś naprawdę wow i odżyła. Zainteresowanie tworzeniem scenariuszy napoczęło filmowe zmagania, a przynajmniej dowiadywanie się o sposobach w jakich powstają „sny z ekranu”. Kształciła się w procesie ich produkcji. To ją interesowało jako research do powieści, by wiedzieć jak to wygląda w sposób bardziej rzeczywisty niż domysły na podstawie wywiadów z czasopism o kinie. Kupiła książki w tym temacie.

Skoro dotąd nie była w formie, tak zaczęła się szkolić z poradników, które wcześniej wydawały się niepotrzebne. Sięgnęła również za materiały z własnej dziedziny. W końcu także wiedza z obszaru creative writing to nie taki błąd dla autorki, która chce tworzyć po swojemu i na poziomie prawdziwej literatury. Można pojąć, na czym zasadza się ta sztuka, by znając jej elementy, poruszać się świadomie.

Monika sięgnęła do biblioteczki i zaczęła poznawać arkana pisarskiego zawodu. Wiedziała już, że tworzy w paradygmacie systematycznej redakcji bez planu, by od razu pisana na żywioł historia była w miarę gotowa do druku, mimo że potem i tak pozostawały niedoróbki. Pisała od razu na czysto, nie wiedząc, co dalej się wydarzy. Należała do osób, które w swoim tempie prą do przodu, byleby od razu wyglądało to jakościowo.

Z początkiem bieżącego roku wzięła się za wizję napisania w pół roku powieści o absolwentach szkoły teatralnej, czyli w okolicach piętnastu tysięcy słów miesięcznie, co było realne. W trakcie odkryła, że nie potrafi pisać i na niczym się nie zna. Dopiero w kwietniu wpadła na myśl, że dobra proza wymaga solidnego researchu, bo inaczej powstaje coś słabiutkiego. A teraz zabrała się za naukę jako pierwszy projekt bardziej poważnie objęty badaniem tematu.

Nie bez powodu wszyscy pisarze podejmują się zdobywania informacji, by potem dzieło wyglądało wielce przemyślanie wraz z dużą podbudową faktami, co zawsze odbiera się dobrze i czyta z wrażeniami kontaktu z czymś „całkiem znośnie mądrym”. Wszyscy wyczuwają, czemu można zaufać, a co brzmi nierealnie.

Czasami to nie w nas tkwi problem, tylko w naszej metodzie, która zawodzi, gdy za bardzo się spieszymy z pisaniem. Monika najpierw rozwinie pomysł, dzięki inspirującym notatkom z lektury, bo to podczas nauki pojawiają się nowe koncepty, na które inaczej by się nie wpadło, a tu dostęp do skarbnicy. Wiele rzeczy, których jeszcze nie było.

Monika z chęcią czytała konkrety, które popchną jej pracę do przodu. Na razie zacięła się przy prawie sześciu tysiącach słów z początku roku, by stwierdzić, że to nie idzie tak, jak od siebie wymagała, by móc uwierzyć w projekt, aby potem odważyć się go kontynuować. Raczej porzuciła, a teraz znów za niego chwyciła, by ruszyć pełną parą ze znajomością tematu. Po prostu dowie się jak wygląda sprawa, o której pisze, i nie ma mocnych, by po tym nabraniu pisarskiego fasonu utrzymała się stagnacja. Proza wynika z formowania zasobów w głowie, więc trzeba je czerpać jak koparka.

Ponoć pisarze muszą czytać popularnonaukowe książki, jak radził Feliks W. Kres w poradniku „Kącik złamanych piór”, który to z kolei Monika przeczytała już bardzo dawno. A teraz na ten temat przybyło ich znacznie więcej. Oczytanie w powieściach pokazuje konkretnie, jak to wygląda ostatecznie, ale jednak potrzeba dodatkowego kaganka oświaty.


Zatem nie mówię „nie” dalszemu pisaniu, wciąż pełna wiary, że wszystko jeszcze zależy od podejścia. Pomimo niezadowalających dotychczasowych rezultatów, poszukiwania rzeczy do poprawy jak zawsze pozostają na czasie.

A przecież nawet ten krótki, badziewny post ma jak zwykle od groma niekończących się poprawek. To mało powiedziane, bo jeszcze należy dodać, że po kilku podejściach na świeżo, niż tylko poprzez sporo czasu na edycję zaraz po pierwszym zapisie. Dużo się zmienia i dokłada. Zatem faktycznie, jak w jednym poradniku twierdzili, nawet po dwadzieścia razy trzeba tekst zaczynać niemalże od nowa, by dojść do właściwego stanu, i wcale nie była to przesada. Początkowy gniot jednak da się dopracować. A z tą pociechą idźmy dalej, dokądkolwiek to wszystko zmierza.

Bez poprawek nie ma dobrej literatury, a proza natychmiastowa nie istnieje, więc nie patrzcie, czy macie talent czy nie, tylko uważna lektura i naprawianie wszystkiego, co się nie podoba, by osiągnąć całą tą satysfakcję po wydaniu zredagowanej powieści.

wtorek, 26 marca 2024

Polacy też są jak Hiszpanie - opowiadanie.

Fanfiction serialu „Co ludzie powiedzą”.

Dwunasta część historyjki, ale dopiero druga, w której udział bierze Fernando.

Nauka hiszpańskiego, jak i wielu innych języków, marzyła się Hiacyncie, a jednak to nie czasu brakowało a zachęty. Osoba Fernanda zaczęła stale jej o tym przypominać, gdy przy niej rozmawiał przez telefon ze swoimi znajomymi. Trochę rozumiała i stwierdziła, że sprawę chociaż trzeba próbować domknąć, aniżeli tak zawieszać w powietrzu, tak jak Fernando robił z kółkami dymu.

Należał do tak zwanych fajnych ludzi, choć znajdował się w trudnej sytuacji, a stale z tego żartował, jakby to nie było serio, ale inaczej nie sposób wytrzymać, patrząc tylko grozie w oczy. Humor kwitnie u osób w potrzebie, gdy już wszystko zawiodło. Jak to się mówi „i straszno, i śmieszno” o minionym ludowym kraju polskim, tak Hiszpanie z natury pogodni chyba również się zmagali z podobnym kryzysem wraz z mrugnięciem jednej powieki (nie przez oczopląs).

Siadali sobie w wiejskim barze pod parasolką i pili gazowane napoje orzeźwiające jako przerwa w pracy. Miło się gawędziło.

- Tak właściwie ta okolica przypomina mi Hiszpanię.

Zaśmiały się i zaczęły wodzić wzrokiem w poszukiwaniu dowodów, ale nijak to się nie zgadzało z prawdą.

- Mam na myśli styl życia - szybko dodał.

- A już myślałyśmy, że Fernando przesadził z komplementem - Hiacynta wytłumaczyła się za ich bladą reakcję.

Letycja znów zachichotała.

- Niby jemy pomarańcze, ale nie zrywamy ich z drzew - powiedziała Letycja cokolwiek, byle tylko się odezwać do towarzystwa, bo tak wypada.

- „Biała noc a po niej pod powiekami piasek mam…” - Hiacynta zanuciła polską klasykę rocka.

- „Czerwony kwiat, ogromny kwiat, każe śpiewać, tańczyć nam” - donuciła Letycja dodatkowy element wyrwany z kontekstu.

- „A ja śpiewam i tańczę i jem pomarańcze” - Hiacynta doszła do refrenu.

- Wy tak serio? Co to ma być? - spytał zaskoczony Fernando.

- Już ja widzę, tą waszą lepszą poezję, bo jestem pewna, że się tu właśnie nią inspirowali - odrzekła Hiacynta.

- Nie, po prostu jestem zaskoczony oraz nie w temacie…

- Ale podoba ci się? - spytała Letycja.

- To jakby haj wakacyjny? - odparł Fernando pytaniem na pytanie. - Po używkach?

- Przecież artysta zdradził, że po pomarańczach! - ze śmiechem krzyknęła Hiacynta.

Fernando zrozumiał komizm swojego pytania i mocno i szczerze się z siebie zaśmiał.

- Polacy, choć niby ponuracy, to jednak pełni absurdalnego humoru i za to nie nadążasz. My się dobrze wypowiadamy o Hiszpanach, ale się bardzo różnimy pod względem sposobu na radość. Wy macie energię, a my szczery i zarazem groteskowy język.

- Ale Hiacynta podsumowała! - Przyklaskiwała Letycja.

Fernando się zadumał, że dobrze znał na razie dwa kraje, a wciąż i tu i tu mu się nie wiedzie. A koleżanki, które powinny być ustawione w ojczyźnie, prawie nic nie zarabiają, a sam pracował na pół etatu jako ten cały domowy ogrodnik. A i tak tutaj praktycznie ten raczej angielski zawód nie istnieje, bo jedynie trafiło się ślepej kurze ziarno. Stale go to ścinało z nóg, że znikąd nikt nie uzyska pomocy. Wieczne życie jak ciągłe noszenie stale łatanych na nowo spodni.

- Nie masz odpowiedniej wizy do raju, więc nie uciekaj od nas - poprosiła Letycja. - Do wszystkiego jeszcze przywykniesz. Nikt nie rodzi się gotowy na Polskę.

- Zupełnie, jakbyście miały gorzej niż ja, a przecież jest odwrotnie!

- Wy to widzicie szklankę do połowy pełną, a widzisz, że u nas już nic nie ma. Wszystko zależy od tempa opróżniania. - To Letycji wyraźnie słońce zaszkodziło.

- A niektórzy u nas mylą was z ruskimi…

- Dobra, to zabolało, zawieszamy broń. Znieśmy toast za pokój!

Tak zrobili, bo wszystkim już miny zrzedły, gdy po polsku zmagali się z tym, kto ma gorzej, a dziwnie Fernando też umiał się w tym wykazać.

Razem wracali kilometr do siebie, grając, w jakie krowa daje mleko, bo ściemniły, że to tutaj bardzo popularna gra. Ogólnie przynajmniej Fernando dobrze się bawił, gdy poznał dwie wariatki, które odpowiadały za całą Polskę jako próbka sondażowa.

niedziela, 24 marca 2024

Konkret pracy domowego ogrodnika na usługach, który myślał, że da się żyć normalnie - opowiadanie.

Fanfiction serialu „Co ludzie powiedzą”.

Część jedenasta, wakacyjna, bo przenosimy się w czasie do sierpnia. O tym, że zawsze trzeba sobie radzić, choćby nie wiem co się wydarzyło.

Fernando zmierzał przez wioskę, by pokonać codzienną trasę biegową. Bał się psów, które agresywnie szczekały i panikował, że zaraz opuszczą nie zawsze zamykane bramy, a niektóre pupile chodziły luzem. Nie korzystał jednak z tej wymówki, aby nie biegać, bo w życiu i tak napotyka się na zagrożenia większe niż pod koniec semestru w szkole. W końcu Fernando był duży i umięśniony, ale miał mniej ostre zęby.

Wrócił do domu czerwony z wysiłku, bo starał się stale zwiększać tempo. Stał przed domem, a w jego ciele mocno pulsowało. Upał nie pomagał. Do maratonu chyba w życiu się nie nada, gdy stale męczył się aż tak przy kilku kilometrach. Za rok może sytuacja się poprawi. Zaczynał przecież kompletnie bez kondycji, skupiając się na dźwiganiu, ale w ćwiczeniach aerobowych był naprawdę kiepski.

Znów nie miał, czym się zająć, tylko odkreślił sobie kolejny dzień biegania. Ogród był podlany i wypielony, a wszystko już dawno rosło, bo czas początku wegetacji szybko przesunął się do sierpnia, niewiadomo kiedy. Patrzył jak w ogrodzie obok Letycja leżakuje na słońcu. Chyba zrobi to samo. Tylko przyniesie sobie napój z kostkami lodu.

Był Hiszpanem, zdradzało go imię i nazwisko, i pewnie jeszcze wiele innych rzeczy. Jako emigrant zarobkowy dwa miesiące temu stracił nieco swoich zarobków za pracę, gdy sezon się wyczerpał na zakładanie ogrodu, teraz jedynie gorzej opłacana drobna pielęgnacja, a pokój w budynku gospodarczym, w którym zamieszkiwał, groził zawaleniem, gdyż strych ponoć był pełen sprzętów. Ani Hiacynta, ani Letycja nie wiedziały, co może począć, żeby pozostać razem z nimi w sąsiedztwie. Jako domowy ogrodnik, musi już tylko przygotować za półtora miesiąca wszystko pod przetrwanie zimy, choć może zostanie baristą, ale dojazd dosyć daleki. Tutaj jedynie dorobi przy odśnieżaniu.

Polubił te dwie dziewczyny, choć miały dużo lepszą sytuację, skoro sobie spokojnie robiły swoje, kiedy to w ogóle nie było opłacalne. Jedna niedoszła pisarka, druga jako influencerka reklamowała produkty ogrodnicze przy kilkunastu tysiącach obserwujących, ale również i u niej sezon powoli zamierał. Niezbyt niekiedy podobało mu się to towarzystwo, któremu zazdrościł, choć wykonywał dokładnie to samo co Letycja, tyle że na usługach u kogoś.

Pomachał Letycji, a ona nie zareagowała, choć nawet bez okularów powinna coś zauważyć. Widocznie się krępowała. Westchnął i usiadł na ławeczce przed mniejszym budynkiem, który to zamieszkiwał. Gdyby nie sąsiadki, pozostałby całkiem poza jakimkolwiek towarzystwem. Machnął ręką na Letycję i rozejrzał się za Hiacyntą. Siedziała przed laptopem i pozostawała w swoim świecie fikcji literackiej. Również będzie zła jak jej przerwie. Poszedł więc przywitać się do państwa, u którego pracował. Zwykle bardzo ciekawiła ich Hiszpania i właśnie dlatego to jego wybrali, by sobie niekiedy pogawędzić.

Opowiadał jak mógł najlepiej, choć nie wydawało mu się to w niczym zajmujące, ale chyba miał talent do wypowiedzi, gdy tak obserwował reakcje słuchaczy. W końcu zaryzykował:

- Gdzie się podzieję, gdy sufit pęka coraz gorzej?

- Mieliśmy już dawno panu to zaoferować. Planowaliśmy zakup campera, a niebawem tego dokonamy, choć na wyprawę pojedziemy dopiero za rok, ale pana sytuacja nieco nas ponagliła.

- A obrażą się państwo, gdy znajdę sobie lepszą pracę? I coś wynajmę na mieście?

- U nas ma pan pewne życie, po co ryzykować?

- Chciałbym po prostu przestać dziadować - odpalił z irytacją.

- U nas wszystkie łóżka zajęte, ale może w takim razie raczej kupimy materac, bo twoje łóżeczko dla ogrodnika się nie zmieści i nie ma sensu nawet przenosić, bo by stało na środku salonu.

- To już bardziej mi się podoba, ale i tak nie będę miał własnych czterech ścian.

- Potraktujemy pana jak rodzinę. Znajdzie się jeszcze wolna szafka i stolik.

Ci ludzie nie mieli dużego gestu, ale dom faktycznie nawet z zewnątrz wydawał się bardzo ciasny, więc wiedział, że nic więcej nie mogą zapewnić. Uczepił się tego miejsca jak desperat, a dopiero teraz naprawdę żałował. A bez małżeństwa nie zamieszka raczej z żadną z nowych koleżanek, bo czułyby się niezręcznie.

- Przepraszam, ale spróbuję szczęścia w mieście. Już wiecie, na czym polega prowadzenie ogrodu, więc teraz już sobie poradzicie.

Pani Barbara wydawała się wzruszona, ale również uparcie oponowała. Pan Jerzy za to powiedział, że zawsze jeszcze może wrócić, gdy sam się przekona, że w Polsce wcale nie jest zbyt dobrze. 

Rozmówili się, czy próbował u Letycji lub Hiacynty. I może znajdzie się jeszcze pokój tanio właśnie u nich, bo po co daleko szukać. Zdradził jednak, że tego się obawiał, bo to może dziwnie się rozwinąć, a potem mogą podjąć niewłaściwe decyzje, zwłaszcza że już się z kimś spotykał. Jerzego to rozbawiło, ale Barbara uznała go za porządnego faceta i lepiej zrozumiała go od męża, bo sama by nie wiedziała, jak postępować w młodości z podobnym lokatorem. Pożartowali sobie z tego, choć tak właściwie Fernandowi nie było do śmiechu. W końcu groziła mu bezdomność lub pomieszkiwanie kątem u kogoś. Nie chciałby zginąć zgnieciony spadającym strychem.

Skończyło się na tym, że z zagrożonego budynku przeniósł łóżko pod namiot, bo państwo już posiadało go schowanego w garażu i że w międzyczasie rozejrzy się za lepszym losem dla siebie. Ta Polska to częściowo dziki kraj, ale jakoś człowieka zawsze skromnie ugoszczą, sami przyzwyczajeni, że trzeba sobie jakoś radzić. W Hiszpanii jednak wcale aż tak bardzo nie kombinowano, bo byli chyba bardziej prości pod tym względem. Albo nawet posiadali więcej godności, ale szczerze mówiąc, wszędzie tak teraz jest, więc nie ma powodu nikomu docinać, bo najgorzej to „po co ci kochanie wiedzieć, że do lasu pójdę spać” jak w tej starej piosence.

sobota, 23 marca 2024

Motywacja w obliczu porażki, a być nieustająco pogodną - opowiadanie.

Fanfiction serialu „Co ludzie powiedzą”.

Dziesiąta część historyjki i dalej bez zmian.

Hiacynta, słuchając relacji od innych początkujących pisarzy, pojęła, że to może się nie udać. Stan smutku, po przyjrzeniu się szansom na realizację marzeń, okazał się znów uczuciem odechcenia odnośnie wszystkiego. A jednak pisanie powieści to ciężki orzech do zgryzienia, wyzwalający zwątpienie i przygnębienie. Może już lepiej, tak jak Letycja, uprawiać ogród i cieszyć się drobnym powodzeniem, które osiągnęło się wraz z zaangażowaniem samych roślin. Często również wiele rzeczy przy tym nie wychodzi, ale i tak warto oderwać się od problemów, zastojów i ciągłych pisarskich rozczarowań.

Letycja zatem zaprosiła przyjaciółkę na prowadzoną przez siebie hortiterapię, która okazałaby się sensownym pomysłem na nowy rodzaj pracy. Robiły razem to samo, a czas wykonania zadań skrócił się o połowę, gdy Hiacynta szybko podłapała tempo Letycji.

- Znowu chcesz się poddać?

- Będę próbować dalej stać się w tym dobrą, bo tylko w ten sposób można przebić się przez sito. - Hiacynta to uparty zawodnik. - Nie ma drogi, na którą bym się zamieniła. Tu mniej więcej zacytuję: przegrywa tylko ten, kto się poddał, a ten co walczy, posiada nadzieję, która prowadzi do sukcesu. Ha ha, dobre, co nie?

- Te porady niby mają sens, tylko po co je wyśmiewasz?

- Posługiwałam się nimi nieskutecznie, odkąd tylko pamiętam, a teraz pozostało tylko dotrzeć do dziesięciu tysięcy godzin ćwiczeń, by osiągnąć mistrzostwo. I wiesz co? Lepiej w to wierzyć, niż się smucić i negatywnie oceniać swoje szanse, bo tak najzwyczajniej w świecie mam motywację robić to, co lubię.

- Po prostu podpisz się pod tymi słowy i załatwione.

- Że niby nie chcę bezskutecznie klikać po klawiaturze? No kto jest taki leniwy, jak właśnie czasem to nikt poza mną?

- Może ludziom się spodoba chociażby poczucie humoru i przy okazji sami się go nauczą.

- Ty zrobisz hortiterapię, a ja ruszę z komikterapią.

- Tylko wiesz, że jesteśmy na to zbyt mało przedsiębiorcze?

- Pozwól pobujać w obłokach, bo teraz bardzo tego potrzebuję.

Letycja już się nie odzywała, tylko dalej wsadzała ziarenka w ziemię. Hiacynta zaś spytała:

- A bób to kiedy?

- Pod koniec kwietnia od razu do gruntu. Lepiej go zostaw i kończmy te pomidory. Teraz na nie najlepsza pora, pod osłonami.

- Na wszystko przyjdzie czas. Wiele się można z tego nauczyć.

- Na szczęście na plon nie czeka się dziesięć tysięcy godzin.

- A wiesz, że to jakaś magiczna liczba? Kto wykonuje tyle kroków dziennie, gdy wystarczy podliczyć, że trzeba iść przez kilka godzin.

- A wiesz, że jako rzemieślnik musisz conajmniej kilka lat pisać godzinowo na cały etat?

- A piszę maksimum jedną dniówkę tygodniowo, ale może to chodzi bardziej o research?

- Research jest najważniejszy! - Zapewniła Letycja, choć sama tego nie czyniła jako praktyk ogrodnictwa.

- Wszyscy to mówią i przecież właśnie tak robię, zatem kiedyś zajdę naprawdę daleko, tyle że w nieznane.

- Dla pisarza to samo życie stanowi najlepszy research.

- I czytając powieści również podgląda się życie innych. To bardzo skomplikowany balans.

- Idziesz już tak długo, pewnie możesz się niecierpliwić.

- A wydaje mi się, że dopiero teraz nauczyłam się bardziej przykładać. Im mocniej pchasz wózek, tym ostrzej jego tempo przyspiesza. Prawa fizyki!

- Jakby co, to zawsze możesz ze mną przegadać każdy problem. - Letycję ucieszyło, jak szybko dotarły do nowych wniosków, bo sama nie lubiła gadać po próżnicy.

U Hiacynty powrócił uśmiech, gdy tylko przestała negatywnie gdybać, poznając na nowo optymistyczny kierunek. W każdych czasach można nosić różowe okulary, co inni może skrytykują, ale o ile to lżejszy balast na sercu. I znów lubi się swoją pracę, pomimo tego że wszyscy mówią, że jest zbyt wymagająca.

Nawet przy kryzysie wydawniczym ludzie piszą dalej, bo cóż począć kiedy ostatnio wszelkie zawody wydają się po równo zagrożone, więc można to obserwować, ale nie warto pochopnie się dołować. Wyczuć w sobie pasję do czegoś i tego się trzymać, polegając jak na Zawiszy, by cieszyć się dalej dobrą sytuacją, bo inaczej by się potem żałowało, gdy serio wszystko się ma dopiero okazać.

środa, 20 marca 2024

Spokój dążenia do marzeń a ataki lękowe, bo nigdy nic się nie wie do przodu - opowiadanie.

Fanfiction serialu „Co ludzie powiedzą”.

Część dziewiąta wiejskich pasjonatek korzystania ze swobody życia.

Harmonia pracy, tej napoczynanej każdego dnia, a także wytchnienia i rozrywki, sprawiała, że na wsi żyło się prawdziwie swojsko. Poranne naświetlanie po śniadaniu poza domem, powrót na prasówkę z treści, pochodzącej od twórców internetowych, i znów Hiacyncie szło się na ławeczkę w ogródku.

Notowała tam luźne zdanka do dalszego ciągu powieści, które dopiero po czasie nabiorą pełnego sensu. Pisząc na żywioł, metodą skojarzeń wszystko łączyło się w całość i stale się podsumowywało. Zjawisko zawsze wydawało się kompletnie magiczne, jakby to nie metoda, lecz dziwna muza łączyła poszczególne kwestie w piętrzące się zbiegi okoliczności. Po prostu pisała tak, jak sama czuła, a to zawsze posiada duże znaczenie.

Letycja natomiast zaczynała dzień od podlewania, by potem obejrzeć dalsze plany w bullet journalu, bez którego mogła się pogubić przy całej wiedzy ogrodniczej, wyczytanej głównie z gazetek, a nawet z kilku fachowych książek, bo lektura nie stanowiła jej konika. Hiacynta mogła sobie zachwalać do woli niezwykłość siedzenia i poznawania opowieści, bo co z tego, kiedy już parę razy próbowała i skupienie nie nadchodziło. Te „Działkowce” miały chociaż krótkie i konkretne artykuły.

A o czym niby Hiacynta pisze godzinami? Szczerze, to Letycja nie spodziewała się niczego innego jak lania wody. Wiedziała swoje, że wysiłek przyjaciółki wydaje się próżny. To dlatego dzień w dzień nalegała do akcji i dialogu, bo z tym najlepiej płyną historyjki, skoro erudycją pisarka nie mogła się pochwalić. Taką to realistką, co do talentu sąsiadki, była Letycja. Osoby nie w temacie należą nie bez powodu do najsurowszych sędziów cudzych zdolności, skoro i tak mało co im się podoba.

Letycja ogród prowadziła w ten sposób, że nikt nie mógł wbić jej szpilki, poza zwycięzcami konkursów na roślinną realizację roku, bo oni wykazali się niedoścignioną fantazją przy swych aż tak bujnych rabatach o nienagannej kompozycji. A jak na typowy wiejski ogród zawyżał polską średnią co do jakości jego prowadzenia.

W sumie to obie były ambitne, tylko wciąż mierzyły się z przeciętnością uzyskiwanych efektów. Ciągle liczyły czas, by zdążyć osiągnąć jakikolwiek sukces, pozostając przy tym w miarę zadowalającym wieku. Życie nie szczędziło krytyk, ale ze spokojem ducha pracowały jak na etacie, wyrabiając swoje normy.

Czasem dostawały także stanów lękowych, gdy przyszłość jawiła się mocno niepewna i trudna, gdyby surowe realia przejęły swe stery. Za potrzebą nie można wiecznie tylko oszczędzać, bo kiedyś to się wyczerpie. Ale potem po ciężkim wieczorze znów nastawał ranek i normalnie żyło się dalej. Funkcjonowało z błogą nieświadomością blokad jeszcze większych, niż te rolnicze podczas protestów. Niestety możliwe, że farmerów dopadło to, czego same się obawiały. Pozostało tylko wstrzymać ruch, a prezentowanym sąsiadkom brać się za coś innego.

- Hiacynto, nie martwisz się czasem, że powodzenie przejdzie bokiem, bo nawaliłyśmy na całej linii?

- Ale chociaż żyłyśmy, tak jak chciałyśmy, tylko nie było z tego wypłaty. Bycie głodującą artystką to jeszcze nie koniec świata w porównaniu z prawdziwymi traumami i prawdziwym głodem, bo nasz to tylko takie powiedzonko.

- Nie bez powodu uprawiam żywność, żeby się zabezpieczyć na wszelki wypadek.

- Ty nie czynisz tego z paranoi, tylko zwykłej zapobiegliwości, która wiąże się z pasją.

- Inaczej czułabym, że coś mogłam, ale wybrałam leserstwo - zażartowała Letycja.

Hiacynta chwyciła ją za dłoń.

- Wielu z nas jedzie na jednym wózku, więc wiesz, że nigdy nie pozostaniemy same z problemami.

- Każdy sam sobie rzepkę skrobie, więc nie byłabym wcale tego taka pewna.

- Ja mimo wszystko wierzę w ludzkość.

- Nic się nie zmieniło od pradawna - narzekała Letycja. - Może mówisz o globalnej wiosce, by wszyscy byli tylko naszymi kochanymi sąsiadami?

Hiacynta zarechotała, bo już nie wytrzymała dziwnych tekstów Letycji, która sama nie wiedziała o sobie, na jak bardzo szaloną osobę wychodzi. Swoją drogą chętnie przeczytałaby jej książki, gdyby tylko zechciała również pisać, bo mogłoby to być całkiem odjechane.

- Śmiejesz się, dlaczego? Trochę się zawstydziłam.

- Świat potrzebuje oryginalnych ludzików, nawet jeśli nikt ich nie rozumie.

- Przestań mi dokuczać, tylko powiedz coś o swoim planie B.

- Nie mam planu B. Postawiłam wszystko na bardzo niepewnego konia.

Letycja po aktorsku sztucznie się zaśmiała, żeby się odgryźć.

- Przecież wiem, lecz zawsze to tak śmiesznie wymawiasz. Masz tak bardzo mieszane uczucia, że cała twoja pewność siebie czyni się taka mocno ambiwalentna.

- To ty występuj na scenie, albo nie, zajmij się reżyserią, skoro masz aż takie wyczucie mimiki.

- To ja dostanę Oscara za reżyserię, a ty za rolę pierwszoplanową!

- A wszystko dzięki twojej zasłudze, że aż sama raczej dostaniesz podwójnego Oscara.

- Raczej jesteśmy mistrzyniami w dogryzaniu sobie - odparła Letycja.

- Nie sprowadzaj nas na ziemię!

Hiacynta lubiła sobie pomarzyć, nawet jeśli jednocześnie brzmiało to odrobinę złośliwie, ale zarazem ufała słowom, że kiedyś zajdą daleko, choć może nie w fabryce snów.

Obie machnęły ręką i zajęły dotychczasowe stanowiska, by lekko wciąż trawiąc wzajemne motywy, oderwać się od fałszywszych oczekiwań wobec siebie, by z mocą uczciwej pracy zaraz sprawić sobie bardziej realistyczne wrażenia. Raz stąpa się po chmurach, ale to nie stanowi podparcia dla stóp, że aż należy otworzyć spadochron. Zawsze wraca się do starej biedy, nie ma innego wyjścia…