Zwalona z nóg kładła się na kocu na kanapie, by przerwać natłok znerwicowanych myśli, które jak zwykle napędzały w kozi róg. Nigdy nie wiadomo, czy warto być artystką, czy to w ogóle nic nie znaczy. Starania odbywały się w sposób więcej niż uczciwy, bo jako sztuka dla sztuki. Po cienkiej zupce się tylko jadało. Szczupli artyści, ponieważ głodujący, więc dla strawy cisnęli swoją twórczość, a może do końca roku wyjdą jeszcze na prostą.
Gardenia stała się absolwentką ASP, choć namawiali ją dla żartu na sztukę ogrodową na uczelni rolniczej, bo mówili, że to i tak niczym się nie różni. Potem twierdzili, że mieli rację, bo malowała krajobrazy wsi. Ogród u rodziców, więc pozostał na zawsze zaniedbany. Gardenia z przekąsem odpowiadała, że tak miało być, bo nie chciała nawet o tym słuchać jako spełniona studentka malarstwa.
Twórczość Gardenii podobała się ludziom, ale stale obniżała ceny, by mieć za co żyć, a sytuacja tylko się pogarszała, gdyż lepsi byli malarze zachodni i dalej wschodni, którzy posiedli większą pasję i talent. Jak każda średnia artystka ćwiczyła dalej warsztat, a jako efekt uboczny czasem ktoś za pół darmo coś sobie przygarnął.
I tak sobie żyła, dzieląc włos na czworo, nie chcąc podjąć się zwykłej pracy, ponieważ nie zniosłaby świata wypranego z kolorów. Uważali, że posługuje się słabą wymówką, ale reagowała na to mocno nerwicowo, otulając się kocem na kanapie. Jak widzicie, teraz też ją to spotkało, jak przynajmniej kilka razy w tygodniu. Przy czym zawsze sobie powtarzała, że w końcu stanie się bardziej pozytywna i więcej niepokój tak łatwo jej nie podejdzie.
Pisarze, malarze, rzeźbiarze, krawcy, rękodzielnicy wszyscy tworzyli swoje marki oparte na profesjonalizmie i perfekcjonizmie. A Gardenia nie kreowała idealnego piękna, ani czystej sztuki nowoczesnej, jedynie hybrydę, by dzięki temu przyciągnąć większą publiczność. Jednak na coś trzeba było się zdecydować. Wśród ślicznych obrazków już nic nie pozostawało do zrobienia w ramach oryginalności, przynajmniej nie miała ku temu pomysłów, a sztuka wyżej ceniona przez krytyków wymagała nie tylko konceptu, jak myślą laicy, lecz również biegłości w jego prezentacji. Takie stawanie między młotem i kowadłem, gdy niewiele się potrafi, stanowiło dylemat początkujących artystów.
Gardenia przyglądała się swoim dziełom, wiszącym na haczykach na zapracowanej od dźwigania ścianie. Czasem widziała, że coś zaczyna się z tego wylęgać. Podchodziła wtedy znów pomacać pędzle, nawet zanurzyć je w farbie, by po raz enty coś poprawić, gdy kładła obrazy ponownie na sztaludze. Malowidła dorastały jak dzieci, by na koniec nieco przekonywać o talencie Gardenii, który to wszelkimi zabiegami imitowała, by przekonać do siebie widzów.
Westchnęła, po czym chichot spuścił jeszcze bardziej napięcie.
- Przecież to tylko wiocha a nie sztuka - śmiała się, przyglądając się wizerunkom kurników i ciągników. - Albo też sztuka ogrodowa?
Mieszkający obok kolega malarz, lokator, przyszedł by skomentować.
- Nie dręcz się już tą sztuką ogrodową, bo to malarstwo i chyba jesteś kolorystką w starym stylu - rzekł Jerzyk, który malował tylko akrobatów podczas ćwiczeń i występów, którym nakazywał iście kaskaderskie wyczyny.
- Nie musisz mnie wspierać, przywykłam do warunków ciągłej krytyki.
- Nadmiar krytyki szkodzi, wiem, że ronisz łzy, a przecież wystarczy tylko malować swoje, a reszta sama się ułoży.
- Malujesz dla teatromanów, którzy doceniają twoją wizję, a ogródki i tak wszyscy tworzą.
- A ciągle na wystawach natrafiam na swoją tematykę.
- Po prostu może jesteś lepszym malarzem od niejednego z nas. Tyle życia w tych występach, a niby to tylko sztuka.
- Sztuka oddawania życia…
- Oddawania życia życiowi! Bo często mu brakuje, a sama leżę jak zdechła.
Pomógł jej wstać i musiał mocno ją podnosić, bo pozostawała jak smutna kłoda. Zaprowadził Gardenię do siebie, by poznała czym jest życie, ale odmówiła, bo mówiła, że dość się już napatrzyła, a on dalej musiał samotnie coś tam sobie malować. Gardenia do łatwych nie należała. Dla rozejmu również w swoim pokoju chwyciła za pędzel, by zaznaczyć na pierwszym planie chłopięcą postać.
- To i tak się nie sprzeda, ale artysta się nie przejmuje, bo każdemu prawdziwemu wystarczy sama kreacja sztuki dla sztuki! - krzyknęła przez korytarz.
- A wiesz, kto ostatnio powiedział, że ma dość ciągłej sztuki dla sztuki?
- Ja?
- Wszyscy znajomi po kolei! A ja sam na to?
- Że bez sztuki dla akrobatów też da się być artystą? Że sprostać nie tak trudno?
- Mataczenie! Owszem, jestem w wyjątkowej sytuacji. Powiedziałem tylko, że są jak ci alkoholicy i ich słowa nie posiadają żadnego znaczenia. Jak ich w pyskach ścięło, że aż się poślinili z wściekłości jak styrane woły. Zmęczeni jak cholera, ale wrócili do pracy.
- Uwielbiam twoje gawędziarstwo, bo brzmi zawsze tak ironicznie artystycznie i w głupawy sposób dziwacznie. Jesteś taki sam jak te twoje obrazy!
Oboje lubili mówić o życiu artystów z przekąsem, bo zwykle sami nie wypadali pośród nich najgorzej.
Gardenia splunęła na plamę farby wodnej. Czasem tak się wyżywała na swoich dziełach, o czym oczywiście nikt nie wiedział, bo pomagało to lekko zmienić konsystencję. Dokończyła kompozycję rabatową z dominantą gardenii i podpisała się w rogu dziwnie zbieżnym imieniem z nazwiskiem Bukiet. Ceniła swoje rodowe miano, od którego nie odstępowała na krok i stale je w dalszym ciągu interpretowała.
- I dzień minął i nowy obrazek, to pora na cappuccino w nagrodę - zaprosiła z drugiego pokoju Jerzego Podskocznego, który odwzorowywał podskoki na linie i inne podciągania oraz huśtanie partnerów.
- Daj mi pół godziny, coś mnie jeszcze wkurzyło z tą powłoką.
- Świeci się przecież jak wiesz co.
- A jak niby to sfotografuję?
- Przecież zawsze tak jest?
- Zrobiłem w odwrotnej kolejności i myślę nad oświetleniem. Nigdy nie podrasowuje w Photoshopie.
- To chyba ci nie pomogę… Zaczekam aż się uporasz.
Gdy kąt padania światła uzyskał efekt matowości popijali już razem ze spokojem swoje jedno dziennie cappuccino jako zapłatę za cały ten wysiłek.
- Wznieśmy toast za naszą ciężką pracę! No śmiało! - zaproponowała Gardenia Bukiet.
Śmiali się, ale ostrożnie się stuknęli, bo równie mocno jak toasty lubili swoje oryginalne kubki, a przy ich użyciu nawet bardziej doceniali swoje życie, które niekiedy było piękne.